Prąd jest z gniazdka, światło z żarówki, ciepło… z kaloryfera. A węgiel?
A węgiel to w zasadzie nie wiadomo, do czego nam jest potrzebny – tylko psuje nasz wizerunek w nowoczesnej Europie, walczącej z dwutlenkiem węgla.
Byłoby to śmieszne, gdyby nie prawdziwe, bo właśnie tego typu opinie od czasu do czasu pojawiają się w środkach masowego przekazu, prezentowane głównie przez tych, którym nasz węgiel obrzydł. A tymczasem tego węgla mamy coraz mniej. W ciągu ostatnich 10 lat jego produkcja spadła o ponad 37 mln ton na rok, a import osiągnął poziom 10-12 mln ton na rok.
Produkcja spada, bo górnictwo nie ma środków na udostępnienie nowych złóż węgla. Nie ma środków, bo działa na ostrym rynku konkurencyjnym – wewnętrznym, ale głównie zewnętrznym, gdzie ceny i podaż węgla mogą zmieniać się każdego roku w sposób drastyczny. Raz te ceny są znacznie wyższe od kosztów wydobycia naszego węgla i wtedy można trochę zarobić, a innym razem ceny węgli oferowanych na rynkach międzynarodowych są poniżej tych kosztów i wówczas można sporo stracić. Wymaga to przejścia na inną formułę handlu węglem, która pozwoliłaby górnictwu na elastyczne korzystanie ze wzrostu cen węgla na rynkach międzynarodowych lub też na złagodzenie strat, jakie może ponieść przy spadku tych cen.
A kogo to obchodzi
Ktoś powie, a co nas to obchodzi? To dobrze, że jest konkurencja, bo być może lepiej zamknąć kopalnie i kupować tańszy węgiel z importu.
Otóż, nie całkiem. Doświadczenia ostatnich lat wskazują, że na rynkach międzynarodowych nie ma aż tak dużej nadpodaży węgla kamiennego. Europa jest dla węgla rynkiem redukującym się. Dzisiaj głównymi rynkami węgla są dynamicznie rozwijające się gospodarki azjatyckie, które kształtują popyt i ceny tego surowca energetycznego. Stąd w 2008 r. ceny węgla na rynkach światowych wzrosły w ciągu jednego roku o ponad 350 proc.! Stąd też w drugiej połowie tego roku drastycznie zmalała podaż na rynki europejskie dotychczas taniego węgla rosyjskiego, a jego ceny wzrosły do ponad 100 USD za tonę na wschodniej granicy Polski.
O problemach związanych z pozyskaniem węgla oraz z jego ceną mogą sporo powiedzieć te krajowe firmy, dla których w tym okresie zabrakło węgla polskiego. Niestety, na dzień dzisiejszy nie mamy dostępu do innych surowców energetycznych, które można by pozyskać po racjonalnych, ekonomicznie uzasadnionych cenach.
Antywęglowa polityka
Jednak wróćmy do tych, którzy nie lubią węgla. Pocieszeniem dla nich jest z pewnością wprowadzana w życie antywęglowa polityka Unii Europejskiej. Polska, wpisując się w tą politykę, tak po prawdzie wydała walkę samej sobie, bo w Europie właśnie Polska poniesie z tego tytułu największe sankcje finansowe.
Według ostatnich propozycji – Unia Europejska, w tym Polska, powinna zredukować do roku 2020 emisję CO2 o 30 proc. (zapis z poprzednich negocjacji mówił o 20 proc.). Określono również limity emisji CO2 dla przemysłu, które w przypadku Polski wynoszą ogółem 208,5 mln ton na rok w latach 2008-2012. Limity te obejmują wszystkie krajowe gałęzie przemysłu, w tym: energetykę zawodową i ciepłownictwo, przemysły: cementowy i wapienniczy, hutnictwo, przemysł rafineryjny, chemiczny, koksowniczy, cukrowniczy, szklarski, ceramiczny, papierniczy i inne.
Oznacza to, że przekroczenie przyznanych limitów będzie skutkowało koniecznością zakupu uprawnień do emisji CO2, przy czym zakłada się, że ceny tych uprawnień mogą osiągnąć poziom 40 euro, a docelowo nawet powyżej 60 euro za tonę CO2.
Po 2012 roku przyznany limit darmowych uprawnień do emisji będzie redukowany z poziomu 70 proc. w 2013 r. do zera w 2020 r.
Redukcja albo koszty
Za różnicę albo zapłacimy kupując na rynku uprawnienia do emisji, albo przystąpimy do realizacji programu inwestycyjnego zmierzającego do redukcji tej emisji.
Społeczna Rada Narodowego Programu Redukcji Emisji oszacowała wartość takiego programu dla elektroenergetyki, którego akceptacja przez Komisję Europejską jest warunkiem otrzymania przez polskie elektrownie darmowej puli uprawnień do emisji CO2 po roku 2012. Według tych szacunków polski sektor energetyczny powinien w latach 2013-2020 inwestować rocznie na poziomie 4 miliardów euro. Nawet gdybyśmy mieli takie pieniądze – to powstaje pytanie, czy jest to fizycznie możliwe do wykonania?
Osobnym zagadnieniem jest przetrwanie w tych warunkach wyżej wymienionych gałęzi przemysłu. Już dzisiaj dochodzą sygnały, że w przypadku zbyt dużych obciążeń wiele firm przeniesie swoją działalność do tych krajów, które nie podpisały zobowiązań klimatycznych.
Efektem naszego olbrzymiego wysiłku i zaangażowania w politykę klimatyczną ma być docelowo redukcja CO2 o około 70 milionów ton na rok. Jest to mniej więcej tyle, ile emitują obecnie chińskie elektrownie w ciągu 7 dni oraz tyle, ile będą emitować w ciągu 3 dni w roku 2030.
Z tytułu spalania węgla świat produkuje rocznie około 11,3 mld ton CO2, z czego 75 proc. jest emitowane przez 6 krajów: Chiny, USA, Indie, Japonię, Rosję i RPA.
Trudno nie zadać sobie pytania, czy nasze poświęcenie spowoduje, że państwa te przestawią również swoją energetykę na wiatraki, biomasę oraz zatłaczanie CO2 pod ziemię?
Jednak to nie wszystko, bo do roku 2050 planowana jest niemalże pełna dekarbonizacja działalności człowieka, a koszty, jakie poniesie Polska, to olbrzymie nakłady inwestycyjne szacowane sumarycznie nawet na ponad 2 biliony zł oraz, jak się szacuje, nawet 4-krotny wzrost cen energii elektrycznej.
No i na koniec wprowadzana w życie Dyrektywa IED (znowelizowana IPPC) – o emisjach przemysłowych, zawierająca znaczne obostrzenia dopuszczalnych standardów emisji dwutlenku siarki, tlenków azotu i pyłu. Według tej dyrektywy, od 1 stycznia 2016 roku spalanie węgla do celów energetycznych w źródłach o mocy już od 20 MW będzie niemożliwe bez wysokosprawnych, bardzo kosztownych instalacji do odsiarczania, odazotowania i odpylania spalin. Na dzień dzisiejszy wymogów tej Dyrektywy nie spełnia około 269 źródeł, to jest elektrowni (niemal połowa), elektrociepłowni i ciepłowni, a więc grozi im zamknięcie.
Skąd energia
A jak w tym wszystkim wygląda węgiel kamienny?
Według dokumentu „Polityka Energetyczna Polski do roku 2030” do produkcji energii elektrycznej w 2030 roku będziemy używali mniej więcej tyle samo węgla co dzisiaj, a więc około 36-38 mln ton na rok, z wszystkimi wyżej opisanym konsekwencjami. Jest to zresztą poziom, do jakiego polskie górnictwo prawdopodobnie zredukuje swoją produkcję w roku 2030 (a nawet szybciej), o ile nie znajdzie pieniędzy na inwestycje, w tym udostępnienie nowych zasobów węgla.
Natomiast planowany przyrost zapotrzebowania na energię elektryczną pomiędzy 2010 a 2030 rokiem (z około 150 do 217 TWh) będzie zaspokojony głównie energią odnawialną (z zabezpieczeniem w postaci kilku nowych źródeł gazowych) oraz jądrową. Innych, racjonalnych cenowo możliwości technologicznych i surowcowych na razie nie mamy. Prognozowany wzrost zapotrzebowania na energię elektrycznąto w przeliczeniu na węgiel kamienny ponad 30 milionów ton na rok w 2030 roku, czyli tyle, ile wynosi produkcja 6 dużych kopalń węgla kamiennego.
Oczywiście, należy przypuszczać, że w świetle powyższych faktów nikt w Polsce raczej nie podejmie się budowy nowych kopalń.
Miejmy więc nadzieję, że w ciągu najbliższych 10-15 lat uda się zrobić to wszystko, a nawet znacznie więcej – czego nie zrobiliśmy w okresie ostatnich 20 lat, to znaczy: wybudujemy dwie duże elektrownie jądrowe, około 3000 wiatraków, przebudujemy niemal połowę istniejących, zdekapitalizowanych elektrowni węglowych, przestawimy ciepłownictwo komunalne i przemysłowe na gaz (którego na razie nie mamy) i biomasę oraz wychwycimy i wpompujemy pod ziemię CO2, emitowany ze spalania resztek własnego węgla.
Jeżeli to się nie powiedzie, to może okazać się, że prąd wcale nie jest z gniazdka, światło z żarówki, a ciepło z kaloryfera...
Opracował dr inż. Leon Kurczabiński
Autor jest dyrektorem Zespołu Strategii
Sprzedaży Katowickiego Holdingu Węglowego S.A.
oraz wiceprezesem CEEP Energy Committee
z siedzibą w Brukseli
Śródtytuły pochodzą od redakcji.